Łódź jest miastem specyficznym, to wiedzą wszyscy. Niezależnie od tego, czy się tam było, czy nie, po prostu „się wie”. Każdy film, książka, artykuł czy piosenka opowiadająca o tym mieście podkreśla jego odmienność. Nawet w zwykłych rozmowach „obiecana ziemia” jest traktowana jako miejsce szczególne na mapie Polski. Żeby poprzeć to stwierdzenie, anegdota:
Zebranie redakcyjnie jednego z portali internetowych, wszyscy głowią się nad wymyślaniem tematów. Ktoś rzuca hasło, że w Łodzi znaleziono trzynastolatka, który miał 1,5 promila alkoholu we krwi. Na co naczelny – No i co?
Dz: – No, może warto byłoby się zająć problemem picia wśród dzieciaków. Taki gówniarz, a już miał 1,5 promila… – odparował dziennikarz
N: Gdzie to było?
Dz: W Łodzi.
N: To w takim układzie, to nie jest news.
Dz: Dlaczego?
N: Bo to jest Łódź. Tam takie rzeczy to normalka. Gdyby to działo się w innym miejscu w Polsce, to co innego, a tak – nie ma tematu.
I koniec dyskusji. Każdy uznał, że rzeczywiście w „mieście włókniarzy” może zdarzyć się wszystko, więc nie warto sobie tym pijanym dzieciakiem zawracać głowy.
My jednak dzisiaj sobie troszeczkę o Łodzi popiszemy.
W popołudniowej kawie poruszyliśmy kwestię budowy stadionu w Łodzi, bo po raz kolejny przeczytaliśmy, że władze miasta muszą na ten temat porozmawiać z działaczami obu łódzkich klubów. I pewnie pochwalilibyśmy takie zachowanie magistratu, gdyby nie fakt, że oprócz rozmów, to nic od 2008 roku się w sprawie obiektów piłkarskich w Łodzi nie wydarzyło. Stadiony Widzewa i ŁKS-u nadają się do rozbiórki, a nie do organizacji imprez masowych, ale wszyscy wkoło udają, że problemu nie ma. A nawet jeśli ktoś stwierdzi, że takowy istnieje, to jednak spokojnie może jeszcze poczekać na rozwiązanie. Ile? Długo. Nikomu się w Łodzi nie spieszy. Kibice czekali tyle lat, to poczekają jeszcze kilka. Coś nam podpowiada, że prędzej zostanie wyremontowany stadion w Chorzowie (ten, który kiedyś był narodowym i ten sam, który jest udoskonalany od dwudziestu lat) niż w Łodzi powstanie chociaż jedna trybuna.
Oczywiście wina nie leży tylko po stronie miasta, bo swoje za uszami mają również kluby. Dla przykładu, Widzew najpierw chciał zbudować stadion na własną rękę (pojemność ok. 19 tysięcy – plan z 2008 roku), później koncepcja się zmieniła i obiekt miał być znacznie większy, bo na 30 tys. miejsc (2010), a teraz to już chyba nikt nie wie ani jaka ma być jego pojemność, ani kto miałby ten stadion wybudować – czy miasto, czy klub, czy może inwestycja powinna zostać przeprowadzona na zasadach Partnerstwa Publiczno Prywatnego. Jednym słowem – bajzel.
A co ze stadionem miejskim, który miał powstać przy alei Unii? Nie powstanie, bo firma, która miała go wybudować, zbankrutowała. Ale szczerze mówiąc, to chyba dobrze, bo dziwactwo z trzema trybunami ciężko byłoby nazwać sportową wizytówką miasta.
Czy istnieje jakakolwiek szansa na to, że w przyszłym tygodniu zapadną wreszcie jakieś wiążące decyzje w tej sprawie? Wątpimy. Ani Widzew, ani ŁKS do grona krezusów się nie zaliczają, a jeżeli dołożymy do tego działania – a raczej ich brak – ze strony miasta, to szybko dojdziemy do wniosku, że tam chyba nikt nie chce nowego stadionu. Tylko wszyscy boją się o tym powiedzieć głośno.
ŁUKASZ GRABOWSKI