70 tysięcy na finale, czyli powiało Europą

Dziś finał Pucharu Polski. Do tego sezonu rozgrywki o niewielkiej randze, żeby nie powiedzieć, że znienawidzone przez ligowych trenerów. Co się takiego stało, że nagle krajowy puchar jest tak pożądanym trofeum? Złożyło się na to parę decyzji, ale mi osobiście najbardziej podoba się ta ostatnia, chyba najistotniejsza z punktu widzenia marketingowego, nie mająca wpływu na postrzeganie pucharu przez kluby nie należące do polskiej czołówki. Finał w dwóch częściach, jako mecz i rewanż. Taką strukturę decydującego starcia dość mocno krytykował Marek Saganowski. Może rzeczywiście nie jest to powszechne rozwiązanie, ale na naszym podwórku rzecz konieczna, fundamentalna.

Właśnie dzięki dwumeczowi, dziś na stadionie Śląska pojawi się niemal 40 tysięcy widzów, na rewanż, który odbędzie się za tydzień w Warszawie już teraz rozeszło się 23 tysięcy wejściówek, czyli wszystko wskazuje na to, że też zakręci się koło kompletu. Razem da nam to, bez mała, około 70 tysięcy ludzi. Szacun, co? Zobaczcie lepiej, ilu kibiców oglądało ostatnie edycje Pucharu Polski.

  • 2007 – Korona – Groclin (w Bełchatowie)  5500 widzów
  • 2008 – Legia – Wisła (w Bełchatowie) 5000 widzów
  • 2009 -Ruch – Lech (w Chorzowie) 25 000 widzów
  • 2010 – Pogoń – Jagiellonia (w Bydgoszczy) 12 000
  • 2011 – Lech – Legia (w Bydgoszczy) 16 500 widzów
  • 2012 – Legia – Ruch (w Kielcach) 10 000

Ani razu żaden finał nie zbliżył się nawet pod względem popularności do tegorocznych rozgrywek. Jedynie w Chorzowie pękła magiczna granica 20 tysięcy ludzi, choć to przecież i tak nic szczególnego w porównaniu do tego, co dzieje się w innych krajach. Razem przez sześć lat finały Pucharu Polski obejrzało 74 tysiące ludzi. Jest praktycznie pewne, że w tym roku zbliżymy się do tej liczby. Mówimy o atrakcyjności, cenach biletów, słabym poziomie. Ok, ale właśnie jedna decyzja spowodowała, że dwa mecze obejrzy więcej ludzi, niż średnio ogląda ligową kolejkę Ekstraklasy. Kiedy niezorientowany bądź nieprzekonany do polskiej piłki widz zobaczy dziś w telewizji 40 tysięcy widzów, wspaniałą atmosferę, jest szansa, że do naszej skopanej się przekona. Krytycy pewnie powiedzą: „No tak, ale na Narodowym byłby lepszy klimat, do tego 50 tysięcy ludzi i finał, jak w Niemczech, czy Anglii”. Pewnie tak, ale ten mecz, znając życie, by się nawet nie odbył. Bo nie ma stref buforowych, bo policja nieprzygotowana, bo obawa przed burdami. Powodów byłoby multum. No i – ze względów bezpieczeństwa rzecz jasna – nikt nie dopuściłby do wpuszczenia na Narodowy takich tłumów. Skończyło by się pewnie – tak jak w Chorzowie przed paru laty – na max 30 tysiącach ludzi.

Oby tylko jeszcze poziom sportowy w choć minimalnym stopniu dostosował się do tego, co na trybunach, bo znowu pół stadionu się zniechęci i na ligowym starciu wrocławian będzie już nie 40, ale 10 tysięcy kibiców. Dobrze by też było, żeby padł wynik, który gwarantowałby emocje w rewanżu.

A tak już poza wszystkim – 70 tysięcy brzmi dumnie. No i żaden fan siatkówki nie powie nam, że jego dyscyplina goni pod względem popularności piłkę nożną…

KAMIL SZENDERA

Pin It