Minęły 24 godziny od blamażu z Ukrainą. Emocje opadły, alkohol wyparował, mózg powrócił do normalnego trybu. Szkoda. Szkoda dlatego, że ciężej w takim stanie pisze się smutne fakty z okresu dotychczasowej pracy Waldemara Fornalika. Oto siedem grzechów głównych drużyny następcy Franciszka Smudy.
1. Zbytnia dysproporcja między poszczególnymi pozycjami
Proces zaczął się jeszcze za kadencji Franciszka Smudy, teraz jednak znacznie się pogłębił. Parafrazując znany eufemizm, mamy „drużynę w drużynie”. Chodzi oczywiście o trio z Borussii Dortmund, wspieranych czasem przez Wojciecha Szczęsnego, gdy ten akurat jest w formie. Łukasz Piszczek, Jakub Błaszczykowski oraz Robert Lewandowski znacznie odbiegają, in plus, w stosunku do pozostałych kolegów. Ma to swoje zalety i wady. Mankamentem jest to, że dziś, istnieje bardzo łatwy sposób na zneutralizowanie reprezentacji Polski. Wystarczy odpowiednio przykryć prawą flankę, gdzie operują dwaj pierwsi, a i trzeci też często lubi schodzić. Jak zniwelować wspomniany tercet? Możliwości istnieje sporo. Choćby poprzez agresywną, brutalną grę, jaką wczoraj zaprezentowali Ukraińcy. Może to i prymitywne rozwiązanie, lecz skuteczne. Na przeciwległej stronie boisko atakujemy bowiem dysponującym zwrotnością przedwojennego pociągu Boenischem i najczęściej kimś z kwartetu Rybus/Grosicki/Mierzejewski/Kosecki. Fajnymi, ambitnymi chłopakami, ale niestety równocześnie jeźdźcami bez głowy. Łatwymi do zneutralizowania przez solidnych, europejskich defensorów.
2. Brak drużyny
Nie mamy drużyny. Drużyny w sensie mentalnym. Pomijam „chemię” pomiędzy naszymi orłami na boisku, bo brak charakteru i otoczki zjednoczenia, wspólnego celu to problem bardzo dobrze znany. Chodzi głównie o wzajemny szacunek i sposób rozwiązywania problemów. Podczas Euro jeszcze jakoś to wyglądało. Zapewne głównie przez zbiorową euforię i poczucie odpowiedzialności zawodników. Po turnieju zaczęło się. Czołowy napastnik krytykuje poprzedniego selekcjonera. Czołowy napastnik krytykuje ustawienie z dwoma snajperami. Czołowy napastnik krytykuje swojego kolegę z kadry. Prezes PZPN także krytykuje tego kolegę, a kolega czołowego napastnika niezdarnie się odgryza. Co prawda to są dobre tematy zastępcze od mizernej gry, ale do rozwiązania takich spraw istnieje tylko jedno miejsce. Szatnia. Jeśli konflikt przenosi się z zamkniętych czterech ścian na okładki gazet, nie oznacza to nic dobrego. Nigdy.
3. Uleganie presji mediów
Waldemar Fornalik wydawał się konkretnym facetem. Twardo stąpającym po ziemi, mający swoją wizję, swoje zasady. Ten image powoli zmienia się jednak w fasadę. Najpierw po ogłoszeniu powołań na mecz z Irlandią zabrakło Artura Boruca. Media natychmiast podniosły głos, domagając się obecności w kadrze bramkarza Southampton. Cudownym sposobem kilkadziesiąt godzin później „dowołano” 33-latka. Podobna sytuacja miała miejsce przed wczorajszym spotkaniem. Jeszcze w środę było pewne, że na środku pomocy zagra Ludovic Obraniak, a nie Radosław Majewski. Nagle na francuskojęzycznego zawodnika spadła lawina krytyki. Domagano się wręcz od Fornalika wystawienia od pierwszej minuty piłkarza Nottingham Forest. Zawody rozpoczął oczywiście „Maja”. To naturalnie plus, że selekcjoner nie jest betonem i potrafi zmienić zdanie. Niemniej, mając swoją autorską wizję której ufa, powinien się jej trzymać. Jeśli koncepcja zakłada brak miejsca w pierwszym składzie dla Boruca i Majewskiego, to należy tej drogi bronić całym swym autorytetem. W przypadku modyfikacji, prowodyrem zmian powinien być sam trener lub ktoś ze sztabu. Nie dziennikarze – środowisko, którego 99 procent przedstawicieli zawodową piłkę zna z ekranu telewizora, a niuanse taktyczne z kolejnych edycji Football Managera. Niepopularne decyzje przynoszą bowiem często popularne efekty.
4. Niekonsekwencja selekcjonera
Miało być inaczej. Koniec z faworyzowaniem kogokolwiek. Koniec z powołaniami na kredyt. Koniec ze świętymi krowami. Do pewnego momentu wydawało się, że tak jest. Fornalik podsyłał nam okruszki w postaci braku nominacji dla będących w słabszej formie Perquisa, czy Piecha. To jednak płotki, których obecność bądź absencja w kadrze niczego za bardzo nie zmienia. Gorzej, gdy za ładny uśmiech miejsce w pierwszym składzie, na środku obrony, dostaje facet nie grający od ładnych kilku miesięcy w przeciętnym Anderlechcie Bruksela. Z całą sympatią do Marcina Wasilewskiego, ale wczoraj było niestety doskonale widać tę długą przerwę od poważnych spotkań. Jeśli już, to trzeba stawiać na rezerwowego Milanu niż mistrza Belgii. Mimo wszystko, na treningach lepiej być ogrywanym przez El Shaarawy’ego niż Mbokaniego.
5. Brak taktycznej elastyczności
Od czasów Leo Beenhakkera nadwiślańska reprezentacja gra najczęściej jednym napastnik. Pierw było 4-5-1, potem nadeszła smudowska „choinka”, czyli ustawienie 4-2-3-1. Fornalik nieśmiało próbował ponownie zaadaptować klasyczną formację z dwójką snajperów, lecz szybko z tego pomysłu zrezygnował. Szkoda. Na dziś bowiem nasza kadra nie potrafi kompletnie odnaleźć się w sytuacji, gdy trzeba gonić wynik. Brakuje płynnego oraz jednocześnie efektywnego przejścia z wariantu ofensywnego na defensywny i odwrotnie. Nie zawsze gra się przecież z San Marino. A gdy nie ma się drużyny złożonej z samych gwiazd, dobrze by było, gdyby trener, poprzez przygotowanie taktyczne zespół, robił różnicę.
6. Zero pomysłu na grę
Niektórzy nie traktują obecnej drużyny za reprezentację Polski, nazywając ją kadrą PZPN. Błąd. Toż to idealne przedstawicielstwo naszego futbolu! Dokładne odzwierciedlenie dobrze znanej rodzimej ligi. Ściślej rzecz biorąc – kompletny brak pomysłu na grę. Zero wypracowanych akcji, schematów ofensywnych, wyćwiczonych zachowań. Jak w T-Mobile Ekstraklasie. Jedyna koncepcja to piłka do boku i dzida w pole karne, ewentualnie laga na osamotnionego Lewandowskiego. Zagrożenie generujemy tylko poprzez stałe fragmenty gry. A Ukraińcy? Im wystarczyło gryzienie trawy i kilka udanych klepek, by spuścić nam łomot. Pod względem kultury gry nasi sąsiedzi są znacznie bliżej zachodu niż my. Stosując geograficzne odniesienie, jesteśmy gdzieś w okolicach syberyjskiej tundry.
7. Zamiast progresu – regres
Po meczu Przemysław Rudzki napisał na swoim profilu, że mamy gorszą drużynę niż podczas Euro. Na szybko nie zgadzałem się z tym. Inaczej. Nie chciałem się zgadzać, gdyż tamta drużyna była autorem największej sportowej traumy XXI wieku. Niemniej, na chłodno trzeba przyznać, że to jest fakt. Pokładane w Waldemarze Fornaliku nadzieje póki co nie spełniają się. Niezłe spotkania z Czarnogórą i Anglią napawały optymistycznie, choć teraz, z perspektywy czasu, wydaje się, że należy to zrzucić na karb efektu nowej miotły. Teraz wszystko wróciło do normy. Normy miałkiej, nijakiej, bez charakteru.
Gdybanie gdybaniem, ale najgorsze w tym wszystkim jest to, że chyba lepiej być…nie może. Dysponujemy słabym, nierównym składem, kiepskim zapleczem, a nasi piłkarze nie mają mentalności zwycięzców. Tego nie da się zmienić z dnia na dzień. Nie wiedzieć czemu, mamy jednak od kilkunastu lat mocarstwowe ambicje i stawiamy kadrze cele na poziomie co najmniej Danii czy Turcji. Jakby cokolwiek miało wskazywać, że jesteśmy w stanie uzyskać podobne osiągi. Najwyższy czas zejść na ziemię. Po raz kolejny
P.S Dziś rano zmusiłem się do obejrzenia na TVP Sport powtórki spotkania z Ukrainą. Bo wczoraj wiadomo – emocje, alkohol, może trochę przesadziłem z krytyką. Wytrzymałem jednak dokładnie 63 minuty. Następnie przełączyłem na powtórki „Przyjaciół”. Podobny poziom komizmu, ale przy amerykańskim sitcomie pojawił się chociaż uśmiech na twarzy.
TOMASZ GADAJ