Marcin Dorna: Piłkarz musi być inteligentny (2)

dorna Zapraszamy na druga część rozmowy z Marcinem Dorną, nazywanym M idasem młodzieżowego futbolu w Polsce – czego się nie dotknie, zawsze mu wychodzi. Najpierw szkolił dzieciaki w Lechu Poznań, później zdobył brązowy medal mistrzostw Europy z reprezentacją Polski do lat 17, a teraz z kadrą olimpijską jest o krok od awansu do młodzieżowego Euro. . Dziś dowiecie się między innymi o transferze Piotra Parzyszka, sensie wyjazdu za granicę Bartłomieja Pawłowskiego i Pawła Wszołka, inteligencji Patryka Mikity, a także wielu innych rzeczach. Zapraszamy!

Pierwszą część rozmowy znajdziecie TUTAJ

***

To, że jest pan młodym trenerem pomagało w kooperacji z młodzieżą, czy wręcz odwrotnie? Z jednej strony wydaje się, że panu łatwiej jest zrozumieć problemy nastolatka, ale z drugiej może brakować autorytetu.
O to trzeba zapytać zawodników. Słyszałem dobre stwierdzenie – jeżeli zaczyna się narzekać na kolejne pokolenie, to niespecjalnie dobrze świadczy to o tych, którzy narzekają, bo oznacza utratę kontaktu. Ja też nie zgadzam się ze wszystkim co nowe, co popularne w wieku lat osiemnastu, ponieważ to prostu już nie moja bajka. Jednak to samo dotyczyło nas w relacjach z – że tak powiem – naszymi poprzednikami, czyli nauczycielami, trenerami, rodzicami. To naturalna kolej rzeczy. Czy mój wiek jest atutem? Wydaje mi się, że tak, ale koniec końców trudno mi to jednoznacznie określić.

Pytamy, bo zastanawialiśmy się, co jest takiego wyjątkowego w trenerze Marcinie Dornie, że jemu wychodzi, że on potrafi?
Na pewno nic wyjątkowego w sensie jakichś ezoterycznych przepisów. Jakby ktoś taką księgę posiadał, to pewnie leżałaby gdzieś na najwyższej półce i trzeba by wiele zapłacić, żeby ją przeczytać. Po prostu zwiększamy prawdopodobieństwo rywalizacji, jak równy z równym, z dobrymi zespołami europejskimi. Póki nam się to udaje, jest OK, ale nie ma jakiejś uniwersalnej wskazówki. Ja mogę powiedzieć o wielkiej wartości ludzi, z którymi współpracuję. Cały sztab szkoleniowy, czyli m.in. Rysiek Robakiewicz, Andrzej Juskowiak, Józef Młynarczyk, Jacek Zieliński, Miłosz Stępiński czy Rafał Skórski. To są naprawdę nietuzinkowe postacie w polskim futbolu. Wszystkie projekty, które robimy – to jest modne słowo, którego nie lubię, ale używam – czy to u-17, czy u-21 są efektem pracy wielu, wielu ludzi, których panowie nawet nie znacie. Nie widać ich na co dzień, a bez nich nie byłoby dobrych wyników.

Współpracował pan z zawodnikami wychowanymi za granicą, jak Sebastian Mrowca, Vincent Rabiega, Kacper Przybyłko czy Piotr Parzyszek. Da się zauważyć różnicę w mentalności, podejściu do treningu między nimi a piłkarzami, którzy dorastali w Polsce?
Nie widzę żadnej różnicy. Zawodnicy są w 100 procentach profesjonalistami, od pierwszej do ostatniej minuty każdego zgrupowania czy konsultacji. Nie doszukiwałbym się tutaj relacji typu: to, co tam jest super, a u nas fatalne, albo odwrotnie. To wszystko zależy od osobowości. Staramy się wybierać piłkarzy, którzy poważnie podchodzą do swoich obowiązków, na takich graczach nam zależy i wydaje mi się, że właśnie takich mamy. A to, czy wychowali się w Polsce czy zagranicą nie ma tak naprawdę znaczenia.

Czyli w pana zespole imprezowicze sobie nie pograją?
To jest słowo skrajne, jeśli chodzi o relacje w reprezentacji. Myślę, że nigdzie nie ma miejsca dla zawodników, którzy nie podchodzą do pracy profesjonalnie. To jest jeden z warunków, żeby skutecznie rywalizować w Europie. Sukces wymaga poświęceń.

Padło nazwisko Piotra Parzyszka, więc musimy zapytać o jego prawdopodobny transfer do Benfiki (Parzyszek podpisał właśnie kontrakt z portugalskim klubem – przyp. red.). To jest ten moment? Napastnik De Graafschap jest już na to gotowy?
Ja nigdy takich rad nie udzielam, a już na pewno nie drogą medialną. Piotrek zna swoją wartość, ma rozsądne podejście do miejsca, w którym się aktualnie znajduje i do siebie samego. Bardzo się cieszę z tego, jak wypowiada się o swoich pobytach na reprezentacyjnych zgrupowaniach. Nie ukrywa, że jest to dla niego nauka. Jest też dla nas dużą wartością, jeśli chodzi o budowanie zespołu. Mocno na niego liczymy w przyszłości. Jednak to on najlepiej zna swoją sytuację w klubie i to on musi zdecydować, co dla niego będzie najlepsze. Jakoś o Piotrka jestem spokojny, bo to inteligentny chłopak i jestem przekonany, że podejmie dobrą decyzję.

Zastanawiamy się, czy nie będzie to dla Parzyszka za duży krok do przodu i czy nie popełni tego samego błędu, co Bartłomiej Pawłowski czy Paweł Wszołek?
Drogi do sukcesu w futbolu są bardzo różne. Mamy takich zawodników w Polsce, dla których bardzo wczesny wyjazd za granicę okazał się strzałem w dziesiątkę i teraz grają na bardzo wysokim poziomie w Europie. Inni wyjeżdżali później i też na ten pułap wskoczyli. Ja jestem zwolennikiem tego, żeby trochę dłużej pograć w Polsce, ale to też nie jest jakiś aksjomat, coś co jest pewne. Wyjeżdżasz? Super. Radzisz sobie tam, podejmujesz wyzwanie? Rób to. Na przykład Mariusz Stępiński wyjechał do Norymbergi, ciężko pracuje i oby wiodło mu się tam jak najlepiej. Za każdego z zawodników trzymamy kciuki.

Przytoczyliśmy nazwiska akurat Pawłowskiego i Wszołka, ponieważ ostatnio pojawiły się opinie, że ci piłkarze stracili na wyjeździe za granicę i teraz grają słabiej niż wcześniej. Faktycznie można to o nich powiedzieć?
Nie wiem, trudno mi odpowiedzieć na to pytanie. Ja nie widzę wielkiej różnicy. Pamiętajmy, że piłkarze, którzy wyjeżdżają po dwóch tygodniach nie stają się kimś zupełnie innym. To wciąż ci sami gracze, tylko znajdują się w nowych okolicznościach. Oby dzięki treningowi i meczom wciąż się rozwijali. Każdy z nich spokojnie buduje swoją pozycje w klubie. Tutaj dobrym przykładem jest Arek Milik, który po zgrupowaniu kadry wrócił do zespołu i dwa mecze w Bundeslidze rozpoczął w podstawowym składzie. To dowód na to, że relacja klub-reprezentacja może być korzystna dla zawodnika.

Wspomniał pan o piłkarzach, którym wczesny wyjazd z Polski służy. Jednym z nich na pewno jest Igor Łasicki. Ostatnio trafiliśmy na wywiad, w którym stwierdził pan, że jest z zawodnikiem Napoli w stałym kontakcie. To reguła? Podopieczni często proszą pana o radę?
Nie, to nie polega na udzielaniu rad. Sytuacja każdego z nich w klubie jest indywidualna, jedyna w swoim rodzaju, i w związku z tym nie ma jednego rozwiązania na każdy problem. Po prostu mamy taki model pracy, który zakłada, że chcemy wiedzieć, co się dzieje z zawodnikiem w klubie. Dlatego wyznaczamy sobie terminy, w których kontaktujemy się z piłkarzami oraz ich trenerami. Faktycznie Igor bardzo dobrze radzi sobie w Napoli, choćby wczoraj rozegrał cały mecz w młodzieżowej Lidze Mistrzów (wywiad przeprowadzony 12 grudnia – przyp. red.), a jego wielkim atutem jest pracowitość, co na pewno zaprocentuje w przyszłości.

To znaczy, że nie zdarzają się sytuacje, w których piłkarze przychodzą do pana po porady?
Oczywiście rozmawiamy na różne tematy, naturalnie najczęściej zawodowe. Koniec końców zawodnicy ponoszą odpowiedzialność za swoje decyzje, dlatego trudno, żeby sugerowali się zdaniem kogoś z zewnątrz. Na pewno mają też swoich doradców, a my nie chcemy dyktować swojej woli. Oczywiście, jeśli ktoś chce przyjść porozmawiać, to tak się dzieje, ale my w żadnym wypadku się nie narzucamy, bo zależy nam na dobru każdego piłkarza. Jak na razie kierują swoimi karierami dobrze i oby tak robili dalej.

Nie sądzi pan, że określenie pana wraz ze sztabem szkoleniowym „kimś z zewnątrz” jest trochę naciągane? Przecież dla takiego Karola Linnetty’ego czy Karola Żwira jest pan futbolowym ojcem. To pan ich wynalazł i dzięki panu kibice w Polsce kojarzą te nazwiska .
No nie, nie można tak powiedzieć. Piłkarskim ojcem Linetty’ego można nazwać Patryka Kniata, który dzisiaj prowadzi rezerwy Lecha Poznań, bo to on wyciągnął Karola z Damasławka. Z kolei dla Żwira kimś takim jest Adam Łopatko, który teraz jest trenerem Stomilu, ale wcześniej pracował z młodzieżą. Właśnie Łopatko sprowadził Żwira do Olsztyna z MKS-u Korsze. Wpływ na rozwój każdego z tych zawodników ma mnóstwo ludzi, a jeśli my przyłożyliśmy do tego swoją cegiełkę, tylko możemy się z tego cieszyć.

W jakiej roli widziałby pan siebie w przyszłości. Trener klubowy czy dalej kadry młodzieżowe?
Nie wiem. To jest pytanie, na które często odpowiadam i zawsze mówię to samo – oba scenariusze są możliwe. Zawód trenera niejako zmusza nas do tego, żeby być gotowym do działania na kilku płaszczyznach. Jednak nie chciałbym zostać źle zrozumianym – w tej chwili absolutnym priorytetem jest reprezentacja młodzieżowa i to jej poświęcam całą swoją uwagę. Nie zajmuję sobie głowy jakimś rozważaniami czy spekulacjami, tylko skupiam się na kadrze do lat 21.

A pojawiły się jakieś propozycje? Wspomnieliśmy już o Michale Listkiewiczu, który poszedł o krok dalej i stwierdził, że już mógłby pan zostać selekcjonerem.
Wydaje mi się, że nie ma za bardzo sensu zajmować się takimi pomysłami, bo – powtarzam – najważniejsze w tym momencie są eliminacje do młodzieżowych mistrzostw Europy. Na nich się skupiamy i im poświęcamy cały czas. Nie przypadkowo po raz kolejny mówię w liczbie mnogiej, bo nie można zapominać, że kadrą czy to u-17, czy u-21 nie będę zajmował się sam, ale cały sztab ludzi.

Mówi pan, że nie wyklucza w przyszłości pracy w klubie. Nie ma obawy, że z seniorami może być trudniej niż z juniorami czy młodzieżowcami?
Co prawda jeszcze nie doświadczyłem pracy z seniorami, bo w Lechu miałem do czynienia z bardzo młodymi zawodnikami, a teraz w PZPN-ie z trochę starszymi, na granicy wieku młodzieżowca i seniora, ale w tej pracy trudno mówić o obawach. Do każdego nowego wyzwania trzeba podchodzić z pasją i pewnością siebie.

Zapytamy przewrotnie – czy piłkarz musi być inteligentny? Podpowiemy, że chodzi o ostatnie fejsbukowe wpisy Patryka Mikity.
Piłkarz musi być inteligentny i uważam, że Patryk właśnie taki jest. Powiem szczerze, że nie widziałem, co Mikita wypisywał w Internecie, bo bardziej skupiam się na tym, co zawodnicy robią na boisku. Oczywiście ich zachowanie poza murawą też jest ważne. Nie da się ukryć, że transparentność życia związana z tymi wszystkim komunikatorami społecznymi jest tak duża, iż umiejętność korzystania z nich stała się integralną częścią bycia postrzeganym jako profesjonalista.

Mikita sam sobie zrobił krzywdę, przypinając łatkę idioty, bo teraz właśnie tak jest postrzegany.
Jak widać, bardzo chętnie stawia się skrajne oceny dotyczące wszystkiego. W tym przypadku po jednym wpisie określamy kogoś negatywnie, a jak zagra jeden dobry mecz, uznamy, że to materiał na gwiazdę. Potrzeba trochę spokoju i wyważenia.

Może piłkarze, w szczególności młodzi, nie powinni korzystać z mediów społecznościowych?
Skoro nie ma żadnych przepisów zakazujących zawodnikom korzystanie z takich komunikatorów, to dlaczego nie? Mamy w reprezentacji jasne zasady co do tego, które jak na razie sprawdzają, a trudno mi rozwiązywać problemy innych i ingerować w funkcjonowanie klubów.

Rozmawiali JAKUB FILA I MATEUSZ JANIAK

Fot. UEFA.com

Pin It